Muszę wam powiedzieć, że z nas, ludzi, są właściwie śmieszne stworzenia. Najstateczniejszy mężczyzna, gdy poczuje najlżejszy ból, biegnie do lekarza i mówi: "Panie doktorze, tak mnie tu boli. Co to może być?". Chce być pewny, co mu dolega. Albo inny przykład: rodzina szuka pomocy domowej. Zgłasza się jakaś dziewczyna i pani domu wylicza: "Będzie pani miała własny pokój z bieżącą gorącą i zimną wodą, telewizorem i radiem. Raz w tygodniu jeden dzień wolny". Na to dziewczyna: "Dobrze, ale chciałabym wiedzieć, jaka jest pensja?"
"O, – mówi pani domu – jakoś się dogadamy. Chciałabym najpierw zobaczyć, co pani umie." "O nie! – woła dziewczyna. – Nie mogę zgodzić się w ciemno. Muszę wiedzieć z góry, ile będę zarabiała!" Czy ta dziewczyna ma słuszność? Oczywiście! Wysokość zarobków jest jednym z najważniejszych za-gadnień w chwili podejmowania nowej pracy. Chcemy wiedzieć, jaka będzie nasza sytuacja finansowa. W sprawach pieniężnych nie znosimy niepewności. Tak, we wszystkich dziedzinach lubimy jasne sytuacje. I tylko w dziedzinie najważniejszej – mianowicie naszego stosunku wobec żywego Boga – znosimy osobliwą niejasność.
Przed wielu laty w Augsburgu prowadziłem zebranie, które odbywało się w namiocie, na placu, gdzie normalnie urządzane są kiermasze. Organizatorzy wpadli na wspaniały pomysł. Ponieważ w sobotnie wieczory lokale rozrywkowe były zawsze pełne, więc postanowili urządzić zebranie w sobotę o północy. Zebranie nie zostało nigdzie zapowiedziane, żeby nie przyszli na nie kochani ciekawscy chrześcijanie, których na tym zebraniu nie chcieliśmy oglądać. Moi przyjaciele wyruszyli samochodami o pół do dwunastej i zbierali na ulicy wszystkich wychodzących z lokali, które zamykano o północy. Byli wśród nich również idący do domu kelnerzy i barmanki. Samochody jeden po drugim wysadzały bez przerwy swój ładunek przed namiotem. Gdy o dwunastej wszedłem na podium, miałem przed sobą zbieraninę, jaką nieczęsto zdarza się oglądać. Niektórzy byli lekko zawiani. Coś wspaniałego! Tuż przede mną siedział grubas z na wpół zżutym cygarem w kąciku ust. Na głowie miał kapelusz zwany melonikiem. Pomyślałem sobie: "No, to się nie może dobrze skończyć!" – i zacząłem mówić. Kiedy pierwszy raz padło słowo: "Bóg", grubas w meloniku ryknął: "Nie ma takiego!". Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Pochyliłem się nad pulpitem i spytałem: "Czy pan wie na pewno, że Bóg nie istnieje? Wie pan na sto procent?". Podrapał się w głowę, melonik zjechał mu do przodu, przesunął ogryzek cygara z jednego kącika ust w drugi i wreszcie powiedział: "No tak na pewno to nikt nic o tym nie wie!". Roześmiałem się grubasowi w nos i powiedziałem: "Owszem. Ja wiem zupełnie dokładnie". "Ejże! – zdziwił się – Skąd mógłby pan wiedzieć coś pewnego o Bogu?" I wtedy wytłumaczyłem mu, że wiem to dzięki Jezusowi. Wśród zebranych panowała wielka cisza.
Czy macie pewność co do Boga? Pytam chrześcijan: czy możecie powiedzieć: "Chrystus Pan opuścił niebios sławę i przyszedł na świat, by zbawić nas. Wieniec z ciernia ranił Jego głowę, niósł na krzyż ciężar naszych win i zmaz"? Jak mi odpowiadają? – "No tak, mam nadzieję!"
Czy nie rozumiecie, jakie to śmieszne, że i poganie i chrześcijanie znoszą doskonale tę niepewność i niejasność w sprawach dotyczących Boga? Gdybym wyszedł na ulicę i pytał ludzi, czy wierzą, że istnieje żywy Bóg, to usłyszałbym w odpowiedzi, że tak, prawdopodobnie jest jakiś. Ale gdybym zapytał następnie: "Czy pan należy do Niego?", to odpowiedź brzmiałaby: "A bo ja wiem!". To niesłychane, że ludzie skądinąd zrównoważeni, w tej dziedzinie tak są chwiejni i niezdecydowani.
Ktoś z moich młodych przyjaciół doświadczył tego na własnej skórze. Jest on studentem i w czasie ferii zarabia jako pomocnik na budowie. Pewnego dnia koledzy wykryli, że bierze czynny udział w pracy z młodzieżą ewangelicką. "I dopiero się zaczęło: "Człowieku, jesteś u pastora Buscha?" "Tak." "To w niedzielę chodzisz pewnie do kościoła?" "Jasne." "W każdą niedzielę?" "W każdą." "W każdą niedzielę! Czyś ty oszalał?" "E, tam! – odpowiada mój student – W tygodniu chodzę jeszcze na godzinę biblijną." "Chłopie, ty musisz być nienormalny!" – I ze wszystkich stron posypały się okrzyki: "Klechy ogłupiają ludzi!". "Chrześcijaństwo nawaliło, chociaż miało dwa tysiące lat czasu!" "Biblia to wielka bzdura!" Jednym słowem, młody człowiek stał się celem szyderstw i drwin. Zniósł to wszystko spokojnie, jakby miał skórę słonia, a gdy skończyli wrzeszczeć powiedział: "Skoro macie taki stosunek do chrześcijaństwa, to rozumiem, że wszyscy wystąpiliście z Kościoła?". Długie milczenie. A potem odezwał się jeden ze starszych robotników: "Co to ma znaczyć: wystąpiliście z Kościoła? Człowieku, ja też wierzę w Pana Boga! Robisz minę, jakbyś ty jeden był tu chrześcijaninem. Ja też jestem chrześcijaninem! Ja też wierzę w Pana Boga!". Inni go poparli: "Co ty sobie myślisz. Chcesz być lepszy od nas? My też jesteśmy chrześcijanami! My też wierzymy w Pana Boga!". Zaczęli go zwalczać jego własną bronią, krzycząc: "My też wierzymy w Pana Boga! My też jesteśmy chrześcijanami!". Kiedy się wreszcie uspokoili, mój przyjaciel zapytał: "No to dlaczego ze mnie drwicie?". Odpowiedź brzmiała: "Ach, bo ty nas doprowadzasz do szaleństwa! Nie można z tobą rozmawiać!".
Rozumiecie: rozsądni mężczyźni, dzielni budowlańcy, którzy bez zmrużenia oka mogą wypić parę butelek piwa, kiedy się zgrzeją przy pracy – najpierw z wielkim hałasem drwią z chrześcijaństwa, a potem nagle mówią: "Chwileczkę! My też jesteśmy chrześcijanami!". Cóż to jest? Czy to nie okropne? Jeśli chodzi o Boga, ludzie pozwalają sobie na największe niekonsekwencje. Raz jesteśmy poganami, raz chrześcijanami. Czy mam rację? Obawiam się, że większość z was również żyje w niepewności.
Z książki: "Jezus naszym przeznaczeniem" W. Busch